ANTONI KENAR Z UCZNIEM HENRYKIEM MORELEM
PRZY KOREKCIE PRZED SZKOŁĄ, 1957
FOT. WŁADYSŁAW WERNER
rozrachunku nikt nie zna rzetelnie tej metody, jej głębokiej humanistycznej mądrości. A przecież wszędzie tam, gdzie wybucha szczera dyskusja na temat: jak wychowywać przyszłych pionierów naszej kultury plastycznej – nieuchronnie wywołuje się ducha Kenara, by pomógł, bo sprawa poważna i serdeczna. […] W całym zjawisku „Kenar” jest coś porywająco romantycznego. I nie tylko dlatego, że był skazany na niesprawiedliwą samotność za racjonalnie krytyczny stosunek do pseudorealizmu lat pięćdziesiątych, za odwagę samodzielnego myślenia. Nie dlatego, by dobrze czuł się w walce z całym światem. Romantyczny jest przede wszystkim zwycięski wynik jego walk, zwany dziś popularnie „Szkołą Kenara”. Z tej szkoły wywodzi się plejada rzeźbiarzy tak zaskakująco różnych w wypowiedziach artystycznych, że już to samo świadczy dobitnie za słusznością metody kształcenia. […]
Władysław Hasior, „Współczesność” 1966 nr 6
[...] Pisząc swoje wspomnienia o Antonim Kenarze i początkach Jego Szkoły, nie sposób pominąć, zresztą byłoby to wielką niesprawiedliwością i niewdzięcznością, nie wspomnieć o Pani Halinie Kenarowej – Pierwszej Dyrektorce Szkoły, Jej Sekretarce i Nauczycielu. Pani Halina Kenarowa była cichą, jakby na drugim planie, ale wyjątkowo ważną współtwórczynią Szkoły. Jeżeli potocznie (wśród wychowanków) mówi się, że Kenar był naszym Ojcem, to z pewnością czułą o gorącym, ale i rozumnym sercu dla nas, „chłopców” – jak Oboje nas nazywali – pani Halina była Matką. Matką wymagającą, ale i troszczącą się o nasz los i codzienną egzystencję. Szkołą powstawała w bardzo trudnych warunkach, dosłownie wszystkiego brakowało, natomiast nie brakowało serdecznej czułości i pięknej wizji Szkoły, którą państwo Kenarowie posiadali. Gdyby nie